Recenzja filmu

W pustyni i w puszczy (2001)
Elżbieta Jeżewska
Gavin Hood
Adam Fidusiewicz
Karolina Sawka

Burza w piaskownicy

Film, reklamowany jako "najbardziej oczekiwany w tym roku" właśnie trafia do kin. Pierwsza ekranizacja "W pustyni i w puszczy" w reżyserii Władysława Ślesickiego (sprzed 28 lat) przyciągnęła do
Film, reklamowany jako "najbardziej oczekiwany w tym roku" właśnie trafia do kin. Pierwsza ekranizacja "W pustyni i w puszczy" w reżyserii Władysława Ślesickiego (sprzed 28 lat) przyciągnęła do kin olbrzymią liczbę 17 milionów widzów. Producenci nowej wersji liczą przynajmniej na cztery miliony – tyle trzeba, by film się zwrócił. Czy warto wybrać się do kina? Treść "W pustyni i w puszczy" oczywiście wszyscy świetnie pamiętają, więc ją pokrótce przypomnę. Pod koniec XIX wieku w Sudanie trwa powstanie Mahdiego. Jednym z jego "oficerów" jest Smain, który zdradził Anglików. Aby wymusić uwolnienie swojej rodziny, aresztowanej w Egipcie, organizuje on porwanie dwojga białych dzieci: Angielki Nel Rawlison (Karolina Sawka) i Polaka Stasia Tarkowskiego (Adam Fidusiewicz). W uprowadzeniu biorą udział Idrys i Gebhr oraz dotychczasowy służący dzieci, Chamis. Mimo pościgu karawana dociera do stolicy państwa Mahdiego, Chartumu. Nie zastawszy tam Smaina, rusza jego tropem, jednak po drodze Staś przy pomocy Chamisa zabija porywaczy i razem z Nel oraz wyzwolonymi niewolnikami, Kalim i Meą (Chamis ginie w trakcie strzelaniny) rusza w głąb czarnego kontynentu – byle dalej od mahdystów. Do przebycia mają setki kilometrów przez nieznane i niebezpieczne tereny, gdzie czyhają dzikie zwierzęta i podejrzliwi tubylcy. Trzeba to sobie niestety powiedzieć wprost: druga, najnowsza ekranizacja "W pustyni i w puszczy" została zrealizowana z przyczyn komercyjnych. Świadczą o tym choćby badania rynku przeprowadzone przed rozpoczęciem produkcji, które miały odpowiedzieć na pytanie, czy znajdą się chętni do obejrzenia remake'u. Ponadto filmowi towarzyszyć będzie sprzedaż gadżetów i najróżniejszych publikacji – od nowego wydania powieści po komiksy, czytanki i malowanki dla dzieci. Mamy zatem do czynienia z przedsięwzięciem w stylu kina amerykańskiego, gdzie filmy traktuje się jak inwestycje, które muszą przynosić dochód. Być może tak powinno być – filmy powinny na siebie zarabiać, lecz z drugiej strony świadczy to o rezygnacji (do pewnego stopnia) z walorów artystycznych. Motorem działania nie jest bowiem oryginalny pomysł reżysera czy scenarzysty, ani nadzieja, że znaną rzecz można ukazać w nowym świetle, lecz wyliczenie spodziewanych zysków i strat. Podobne myśli przychodzą mi do głowy, kiedy oglądam kolejne hollywoodzkie przeróbki - najczęściej filmów francuskich, w czym Amerykanie się specjalizują. Ale tam mamy przynajmniej do czynienia z nowymi ujęciami starych historii, rozbudowaniem jednych wątków, kosztem innych – słowem, z twórczym podejściem do tematu. Film Gavina Hooda nie oferuje nam podobnych atrakcji; największym nowatorstwem jest tu przystosowanie filmu dla najmłodszych widzów, co polega głównie na uproszczeniach i wygładzeniu ostrzejszych fragmentów. Film trwa niecałe dwie godziny – niby słusznie (dzieci mogłyby się dłuższym znudzić), lecz powoduje to, iż wiele elementów powieści zostało pominiętych, bądź potraktowanych bardzo skrótowo: najbardziej zaskakujący jest prawie całkowity brak pustyni! Na dobrą sprawę tytuł "W pustyni i w puszczy" można by zmienić na "W piaskownicy i w puszczy", bądź w ogóle zrezygnować z pierwszego członu. Owszem, dzieci zostają porwane, jadą na wielbłądach (porywaczy gonią ojcowie), wpadają nawet w – powiedzmy – burzę piaskową (gdzież ten rozszalały żywioł?!), ale całość trwa dziesięć, góra piętnaście minut. A przypominam, że u Sienkiewicza podróż przez Saharę zajmuje jedną trzecią książki! Autorzy nie zatroszczyli się nawet, by skrótowo pokazać upływ czasu (w powieści karawana dociera do Chartumu po kilku tygodniach) – w efekcie wygląda to tak, jakby dzieci już po czterech-pięciu dniach od porwania stanęły przed obliczem Mahdiego, a po dalszych dwóch wyrwały się z arabskiej niewoli. Dlatego zaskoczeniem są słowa Nel, która nagle stwierdza, że już nie pamięta twarzy tatusia. Chyba trochę za młoda na Alzheimera? Tym bardziej, że jest to tak charakterystyczna twarz Andrzeja Strzeleckiego. Na dodatek skróconej podróży przez pustynię towarzyszy nadmiernie rozbudowany (w stosunku do innych części) początkowy fragment filmu – rodzinna sielanka w Port Saidzie. Czy miała nas przekonać, że dzieci naprawdę kochają swoich ojców i będą za nimi tęsknić? Chyba nikt w to nie wątpił. Należy oddać twórcom i aktorom sprawiedliwość – nie ma mowy o jakiejś strasznej klapie. Szczególnie dobrze spisały się dzieci: są obecne niemal w każdej scenie i naprawdę miło się je ogląda. Naturalne i spontaniczne, udźwignęły ciężar ról i sprostały wymaganiom wielomiesięcznej produkcji – tylko Nel zbyt często zachowuje się jak mała foczka, klaszcząc w płetwy, przepraszam: w rączki (ale to już nie jej wina – tak jej kazano). Również dorośli aktorzy są przekonujący – ale to przecież "pierwszy garnitur": Artur Żmijewski jako energiczny pan Tarkowski, zabawny Krzysztof Kowalewski w roli Greka Kaliopullego. Muzyczne kompozycje Krzesimira Dębskiego wpadają w ucho; ciekawie brzmią zarówno utwory z elementami arabskimi, jak i murzyńskimi. Również zdjęcia Afryki, choć nieco "pocztówkowe", robią wrażenie, ale to już chyba zasługa wspaniałych krajobrazów – trzeba by się bardzo postarać, by je źle sfotografować. Jest jednak w filmie kilka oczywistych błędów, które trzeba wytknąć – tym bardziej, że reżyser Gavin Hood dużo mówił o swoim przywiązaniu do szczegółów i afrykańskich realiów (tym tłumaczył fakt, że Nel nie huśta się na trąbie słonia – afrykańskie gatunki ponoć nie potrafią takich sztuczek). Uderzył mnie fakt, że Nel zaczyna chorować na febrę już w Chartumie, co oznacza, iż zarazić musiała się jeszcze na pustyni – nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale na pewno sprzeczne z Sienkiewiczem. Rzecz oczywista, że scenarzysta musiał z powieści wybrać to, co najważniejsze – na tym polega adaptacja i nie zamierzam doszukiwać się nieścisłości kartka po kartce. Jednak zupełnie nie rozumiem, dlaczego zamieniono imiona porywaczy – w filmie Idrys jest Gebhrem, a Gebhr Idrysem! Jedyna sensowna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że Gavin Hood miał tylko weekend na przeczytanie powieści i po prostu się pomylił. Tylko czemu żaden z Polaków tego nie zauważył? Może historię znają jedynie z poprzedniej ekranizacji i coś im się poprzestawiało? Nie będę się rozpisywał na temat braku w filmie "moralności Kalego" – choć wyrażenie to stało się już trwałym elementem języka polskiego. Jednak mimo że nowe pokolenia (czytaj: widzowie nowej wersji) nie będą go kojarzyły z sympatycznym Murzynem, to sama idea na pewno nie odejdzie w niepamięć – zważywszy czasy, w jakich żyjemy. "W pustyni i w puszczy" jest przykładem kina familijnego – takie też było założenie twórców. Do minimum zredukowano w nim przemoc i sceny mogące uchodzić za drastyczne; uzyskano "grzeczny", poprawny obraz, jednak kosztem wiarygodności i malowniczych realiów z powieści Sienkiewicza. Jeśli głównym zadaniem było nakręcenie takiego właśnie filmu, to cel został osiągnięty. Na polskim rynku, prawie zupełnie pozbawionym obrazów dla całej rodziny, może się sprawdzić – nie jest to jednak dzieło na miarę swego książkowego pierwowzoru, ale raczej film do oglądania przy rodzinnym niedzielnym śniadaniu. Jego wyprodukowanie kosztowało cztery i pół miliona dolarów; w polskich warunkach można więc mówić o superprodukcji. Tyle tylko, że efekt końcowy nie usprawiedliwia poniesionych kosztów (gdzie te tysięczne tłumy mahdystów?!) i nie zaspokaja rozbudzonych (przez samych twórców) nadziei – szkoda więc, że pieniądze nie zostały przeznaczone na parę mniejszych, ale może bardziej potrzebnych filmów. A familijna opowieść o dzieciach podróżujących po Afryce? Proszę bardzo, tylko po co od razu odwoływać się do Sienkiewicza? Mam wrażenie, że połowa pary poszła w gwizdek.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones